Bo gdy pociągi na linii Warszawa-Lublin nagle zaczynają zwalniać jak w minionych czasach, a dywersja nie jest pojęciem z muzeum, to sygnał, że kończy się epoka komfortowej beztroski. Ktoś majstruje przy naszej infrastrukturze. Ktoś testuje nasze reakcje. Ktoś sprawdza, ile chaosu da się wywołać jednym pozornie technicznym incydentem.
To nie jest już sabotaż w wersji „retro”, gdzie złoczyńca w czarnym płaszczu piłował szyny. To element współczesnej wojny hybrydowej - niewidzialnej, cichej, taniej i boleśnie skutecznej. Rosja, która od lat traktuje destabilizację Zachodu jak poranny rozruch, nie ma potrzeby przerzucać dywizji na granicę, skoro może wprowadzać zamęt metodami, które nie pozostawiają odcisków palców. Wystarczy iskra niepokoju, jeden alarm, jedna nocna awaria, by obnażyć słabości państwa.
Rząd, trzeba to uczciwie powiedzieć, działa - niekiedy szybciej, niż przywykliśmy, niekiedy wolniej, niż byśmy chcieli. Wzmocniono służby, wprowadzono procedury, które dotąd leżały w szufladach, a infrastruktura krytyczna wreszcie stała się czymś więcej niż terminem z prezentacji. Ale bezpieczeństwo państwa to nie tylko zestaw ustaw i komunikatów prasowych. To również - a może przede wszystkim - zdolność do współpracy, budowania wspólnego frontu, łączenia wysiłków ponad tym, co na co dzień nas dzieli.
A tu dochodzimy do naszego narodowego grzechu głównego: odradzającego się liberum veto. Tego XVII-wiecznego demona w kontuszu, który nagle zaczął pojawiać się w przestrzeni publicznej w nowoczesnym garniturze. Każda inicjatywa, każdy projekt, każda ustawa - natychmiast staje się polem politycznej bitwy, w której liczy się nie rezultat, lecz możliwość przyłożenia przeciwnikowi. Blokowanie, opóźnianie, kwestionowanie - byle tylko pokazać, że „oni nie mogą zrobić tego po swojemu”.
Problem w tym, że bezpieczeństwo nie zna barw partyjnych. Sabotażysta nie sprawdza, kto trzyma większość w Sejmie. Haker nie analizuje sondaży. Hybrydowy atak nie wybiera strony sporu. A jednak my, z uporem godnym lepszej sprawy, wciągamy te zagrożenia w nasz wewnętrzny teatr polityczny, jakby chodziło o nowelizację ustawy o hodowli pieczarek, a nie o fundamenty bezpieczeństwa państwa.
Liberum veto przyniosło nam już raz katastrofę. Dziś wraca nie tylko w formie jednego okrzyku „nie pozwalam!”, ale w postaci tysięcy mikroblokad, sporów proceduralnych, zgłaszanych na ostatnią chwilę poprawek, które mają jedną funkcję: zatrzymać czas, by przeciwnik nie mógł niczego dowieźć. W normalnych warunkach to tylko irytujące. W warunkach zagrożenia - niebezpieczne.
Jeśli mamy przetrwać jako państwo odporne na hybrydowe manipulacje, musimy zrozumieć prostą prawdę: bezpieczeństwo jest wartością wspólną albo nie ma go wcale. A każda „mała polityczna wojna” prowadzona kosztem realnych decyzji staje się wodą na młyn tych, którzy chcą nas osłabić.
Dywersja na kolei to nie jest epizod. To ostrzeżenie. Test naszej czujności, odpowiedzialności i zdolności do działania ponad podziałami.
Bo jeśli wciąż będziemy zajmować się liberum veto dla własnej satysfakcji, to ktoś po drugiej stronie granicy nie będzie musiał niczego sabotować. Sami sobie poluzujemy śruby w konstrukcji państwa.
OSTATNIE KOMENTARZE
Stary wiatrak za wsią i… UFO?
Ale co w związku z tym bo z artykułu gów.. wynika. Ani ładu, ani składu.
Z Archiwum X
06:15, 2025-11-13
Niebezpieczna sytuacja na przejeździe kolejowym!
A to kicha!
pkp
13:20, 2025-09-26
Pomóżmy małej Agatce! Liczy się każde wsparcie!
W imieniu rodziców Agatki, bardzo prosimy o pomoc 🙏 Dziękujemy redakcji Fakty Piskie za tak wspanialy artykuł.
Monika
17:04, 2025-08-13
Jednogłośne absolutorium i brak wotum zaufania
A u nas w Trzciance wręcz odwrotnie, wszyscy kochają burmistrza a Rada Miejska przyklaskuje mu i z wiernym posłuszeństwem patrzy w oczka szefa. Tylko jakieś plotki o długu ktoś rozsiewa......aaa, to Ci z Wielenia😮
Hi, HI
07:37, 2025-08-01