Po aferze z wyciekiem treści służbowych e-maili m.in. ministra Michała Dworczyka, Ministerstwo Obrony Narodowej i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego na wniosek Kancelarii Sejmu zorganizują w lipcu szkolenia kontrwywiadowcze i dotyczące cyberbezpieczeństwa.
"Cyberhigiena - jak dbać o swoje bezpieczeństwo w sieci" to 30-minutowy wykład dotyczący hackingu i podsłuchu komputerowego oraz szpiegostwa. Posłowie dowiedzą się, czym jest deepfake, fakenews i postprawda, dlaczego w sieci nie wolno działać ad hoc, jak tworzyć "silne hasła" oraz że trzeba "ufać, ale sprawdzać". W półtoragodzinnej części praktycznej przejdą zaś indywidualne warsztaty z instruktorem - nauczą się m.in. konfigurować i zabezpieczać swoje urządzenia, a także skrzynki pocztowe i konta na portalach społecznościowych.
Wszystko ładnie, pięknie, ale to przecież podstawy wiedzy informatycznej. Trudno sobie wyobrazić, że w XXI wieku, gdzie coraz częściej prowadzi się wojny w cyberprzestrzeni bez biegania z giwerą po polu minowym, ludzie zajmujący najwyższe stanowiska w państwie i odpowiadający za jego bezpieczeństwo mogą postępować tak bezmyślnie, nie posiadając elementarnej wiedzy o tym, jak funkcjonować w przestrzeni internetowej. Zorganizowanie tego typu szkolenia to, oczywiście, dobry pomysł, tyle że - jak zwykle - Polak mądry po szkodzie.
Dlaczego, skoro już demokratycznie wybraliśmy internetowych troglodytów, takie szkolenie nie zostało przeprowadzone zanim odebrali służbowe laptopy i telefony? Być może wtedy udałoby się uniknąć niepotrzebnych problemów, a minister Dworczyk nie musiałby uciekać sprintem przed dziennikarskimi mikrofonami.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz