Wczoraj Sejm uchwalił nowelizację kodeksu wyborczego. Za głosowało 230 posłów, przeciwko 220, nikt się nie wstrzymał.
"Wycofajcie się z ustawy, która zepsuje święto demokracji. Kodeks wyborczy jest dla wszystkich. Dla tych z prawa i dla tych z lewa. Dla obywateli. Kodeks, nad którym głosujecie, ma odebrać Polakom szanse na dobre i godne głosowanie. Zmiany nie powinny być wprowadzane w roku wyborczym" - apelował przed blokiem głosowań Krzysztof Gawkowski z Lewicy.
W obliczu tego, co z tym projektem wydarzyło się wcześniej, apel Gawkowskiego jest śmieszny. Tylko ktoś bardzo naiwny siada do gry z kimś, o kim wiadomo, że może grać nieuczciwie.
Projekt już w pierwszym czytaniu mógł trafić do kosza, ale nie trafił, bo pomogli w tym m.in. posłowie Lewicy, nie głosując za jego odrzuceniem.
Późniejsze tłumaczenia, że chodziło o to, by dokument można było poprawić, były dziecinne - przecież z góry było wiadomo, że wszelkie poprawki opozycji zostaną odrzucone. I tak właśnie wczoraj się stało.
Senat ma teraz prawo pracować nad projektem 30 dni. Gdyby wykorzystałby ten czas w pełni oznaczałoby to, że przepisy znowelizowanego kodeksu wyborczego nie mogłyby być zastosowane w jesiennych wyborach parlamentarnych.
Wedle Konstytucji prezydent zarządza wybory parlamentarne "nie później niż na 90 dni przed upływem 4 lat od rozpoczęcia kadencji Sejmu i Senatu". Kadencja obecnego Sejmu kończy się 12 listopada, Andrzej Duda najpóźniej może ogłosić wybory 20 sierpnia. Trwający 6 miesięcy zakaz dokonywania zmian w prawie wyborczym powinien więc zacząć obowiązywać 20 lutego.
Jeśli ten zakaz zostanie jednak złamany, przyłoży to tego rękę także naiwny Gawkowski.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz