W Polsce nie ma nawet tych kolorów. Jest brudno zgniła szarość ciuchów z second handów lub pamiętających jeszcze ubiegłe tysiąclecie. Pisarz, który chce ją odmalować ,łatwo może poddać się pokusie ckliwego sentymentalizmu, jeśli nie powstrzyma swych emocji i uczuć na wodzy. Jeśli jednak jej ulegnie, zabrnie w ślepą uliczkę oklepanych banałów, nad którymi może - czytając - pochlipie jakaś egzaltowana czytelniczka albo polityk, który dostrzeże szansę by zbić na niej polityczny kapitał. Zostanę zatem przy opisie.
Była ubrana w szary płaszcz sięgający jej prawie do kolan. Od jego barwy wyraźnie odznaczały się kolorowe pajęczyny cerowania na łokciach i na skraju płaszcza. Głowę zakrywała brązowa wełniana chusta zawiązana pod brodą, którą co chwilę poprawiała, takim charakterystycznym ruchem wiejskich kobiet, bo spadała jej na oczy. Obuta była w znoszone, czarne botki z kożuszkiem na wierzchach cholew.
Znałem ją. Mieszkała wraz z synem niedaleko naszego sklepu w bieda domu postawionym domowym sposobem we wczesnych czasach PRL-u. Kiedyś w naszej wsi było ich wiele. Dziś ostały się nieliczne. Po śmierci ich właścicieli posprzedawały je wraz z działkami ich dzieci, które uciekły do miasta. Dziś na ich miejscu stoją przyzwoite domy jednorodzinne z zadbanymi ogrodami oraz garażami na kilka samochodów.
Próbowałem w myślach określić jej wiek. Przygarbiona sylwetka, pobrużdżona zmarszczkami twarz sugerowały, że mogła mieć 80 lat, ale równie dobrze o wiele mniej. Swoje cotygodniowe zakupy traktowała też towarzysko, bo to zawsze okazja by wyjść z domu, wymienić z właścicielką sklepu ostatnie, wiejskie plotki. Czasami ponarzekać na doskwierające choroby.
Wyjęła z portmonetki listę zakupów i zaczęła ją na głos czytać, pytając ekspedientkę przy każdym produkcie o cenę. Kiedy doszła do oleju i masła, po usłyszeniu ich ceny, przerwała czytać. Ekspedientka spojrzała na nią pytającym wzrokiem.
- Mam tylko sto złotych. Myślałam, że starczy na wszystko, ale już teraz widzę, że to za mało, niech pani odstawi olej i cukier z powrotem na półkę - stwierdziła, jakby przepraszając za fatygę. - Bardzo wszystko podrożało, syn mi o tym mówił, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo. Może jak wróci z pracy to mi doda pieniędzy i przyjdę jeszcze raz - dodała, ale jakby bez przekonania i wiary, że tak się stanie.Zrezygnowana zapakowała zakupy do torby i poszła - lekko kuśtykając na prawą nogę - do domu.
Obserwowałem ją dłużą chwilę. Przechodząc przez łąkę odwróciła się. Może do mnie, a może kogoś wypatrywała wśród pasażerów z autobusu, który przed chwilą zatrzymał się na przystanku. Z oddali, jej twarz przypominała tę z obrazu Muncha. Krzyk.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz